Znacie to uczucie, gdy wasze ambicje przerastają psie możliwości? Ja tak miałam przez długi czas w pracy z Brutusem. Za wszelką cenę chciałam, by się po prostu bawił. Skoro wszystkie psy szaleją na punkcie zabawek to czemu akurat mój york ma je mieć w czterech literach? Próbowałam przekonać Jaśnie Pana do szarpaków przez długi czas, męczyłam się, pisałam do pierdyliarda osób z prośbą o rady, wieczorami rozkminiałam czemu piłeczki nie kręcą mojego psa (w końcu to terier - nie powinien mieć aportu w pakiecie? :P ).
Po dość niedługim czasie poddałam się, tak po prostu odpuściłam, stwierdziłam, no cóż taki mi się pies trafił - na żarcie fajnie pracuje, jakoś będziemy żyć. I faktycznie tak było, przestało przeszkadzać mi to, że Bru się nie bawi - w końcu potrafi dużo sztuczek, agilitkek też nie biega jak oferma - a ja oszczędzam na szarpakach :P Jednak pełnia szczęścia nie może trwać wiecznie. Pewna wspaniała osóbka zaraziła mnie pasją do obedience, chociaż wmawiałam sobie, że nigdy nie podejmę się tego sportu, przecież to "zwykłe" posłuszeństwo - no hello. A co się z tym wiąże? Oprócz chodzenia przy nodze, hopki, zmian pozycji przyszło nam się zmierzyć z koziołkiem. Pierwsza myśl "pójdzie jak po maśle, przecież to tylko kolejne ćwiczenie". Niestety to tak nie działa - w końcu Bru musiał to wziąć do pyska i z tym biec, a to już oznaczało focha! I tu przechodzimy do sedna, czyli jakim cudem aport koziołka stał się jego ulubionym ćwiczeniem, przy którym tryska radością i energią :D Przestałam po prostu nalegać i się starać :P Zaczęłam od nauki trzymania przedmiotów w pysku - tak na rozgrzewkę, aby nie było to dla niego nic nadzwyczajnego. Po pewnym czasie, wyciągałam koziołka i sama się nim bawiłam, tu po prostu trzeba z siebie zrobić głupka, raczej nikt normalny nie piszczy przy podrzucaniu kawałka drewna. W końcu yorek zrozumiał, że mi się to podoba, więc też zaczął się nim interesować. I w sumie to był ogromny progres - potem już tylko z górki. Szurałam koziołkiem po ziemi, wyrzucałam go i biegłam po niego i tak w kółko. Za którymś razem Bru również zaczął się ze mną wyścigować (potem były też próby podejmowania aportu z ziemi) i wtedy była ogroooomna pochwała. Cieszyłam się jak dziecko na widok lizaczka - pies od razu wiedział, że to zachowanie będzie nagradzane. Zaczął co raz chętniej je oferować, a na sam koniec gdy tylko chwycił koziołka zaczynałam odbiegać w tył jednocześnie entuzjastycznie go wołając. Teraz zostało nam tylko dostawianie się z aportem, ale przy tym co już osiągnęliśmy to wątpię, żeby Brutus miał z tym większe problemy. To jest pokrótce nasza historia, jakby ktoś był ciekawy to tak - te ćwiczenia też przełożyły się na większe zainteresowanie zabawkami- czasami sam przyniesie mi szarpak z miną "matka - weź się poszarp choć chwilkę". Pomyśleć, że wystarczyło tak niewiele... :D
Po dość niedługim czasie poddałam się, tak po prostu odpuściłam, stwierdziłam, no cóż taki mi się pies trafił - na żarcie fajnie pracuje, jakoś będziemy żyć. I faktycznie tak było, przestało przeszkadzać mi to, że Bru się nie bawi - w końcu potrafi dużo sztuczek, agilitkek też nie biega jak oferma - a ja oszczędzam na szarpakach :P Jednak pełnia szczęścia nie może trwać wiecznie. Pewna wspaniała osóbka zaraziła mnie pasją do obedience, chociaż wmawiałam sobie, że nigdy nie podejmę się tego sportu, przecież to "zwykłe" posłuszeństwo - no hello. A co się z tym wiąże? Oprócz chodzenia przy nodze, hopki, zmian pozycji przyszło nam się zmierzyć z koziołkiem. Pierwsza myśl "pójdzie jak po maśle, przecież to tylko kolejne ćwiczenie". Niestety to tak nie działa - w końcu Bru musiał to wziąć do pyska i z tym biec, a to już oznaczało focha! I tu przechodzimy do sedna, czyli jakim cudem aport koziołka stał się jego ulubionym ćwiczeniem, przy którym tryska radością i energią :D Przestałam po prostu nalegać i się starać :P Zaczęłam od nauki trzymania przedmiotów w pysku - tak na rozgrzewkę, aby nie było to dla niego nic nadzwyczajnego. Po pewnym czasie, wyciągałam koziołka i sama się nim bawiłam, tu po prostu trzeba z siebie zrobić głupka, raczej nikt normalny nie piszczy przy podrzucaniu kawałka drewna. W końcu yorek zrozumiał, że mi się to podoba, więc też zaczął się nim interesować. I w sumie to był ogromny progres - potem już tylko z górki. Szurałam koziołkiem po ziemi, wyrzucałam go i biegłam po niego i tak w kółko. Za którymś razem Bru również zaczął się ze mną wyścigować (potem były też próby podejmowania aportu z ziemi) i wtedy była ogroooomna pochwała. Cieszyłam się jak dziecko na widok lizaczka - pies od razu wiedział, że to zachowanie będzie nagradzane. Zaczął co raz chętniej je oferować, a na sam koniec gdy tylko chwycił koziołka zaczynałam odbiegać w tył jednocześnie entuzjastycznie go wołając. Teraz zostało nam tylko dostawianie się z aportem, ale przy tym co już osiągnęliśmy to wątpię, żeby Brutus miał z tym większe problemy. To jest pokrótce nasza historia, jakby ktoś był ciekawy to tak - te ćwiczenia też przełożyły się na większe zainteresowanie zabawkami- czasami sam przyniesie mi szarpak z miną "matka - weź się poszarp choć chwilkę". Pomyśleć, że wystarczyło tak niewiele... :D
U nas na fb niedawno wrzucałam filmik jak obecnie wygląda aport - zapraszam ----> https://www.facebook.com/poweerteam/
Pozdrawiamy Power Team <3
Gratki! <3
OdpowiedzUsuńRównież mam niezabawkowego psa, poddałam się po długich męczarniach :P z koziołkiem nie mieliśmy problemu, też zaczęłam od trzymania przedmiotów w pysku a później nauczyłam podnosić z ziemi, przynosić, dostawiać i to tyle :P
I to tyle? Aż tyle :D Gratki również dla was!
Usuń